Gier z elementami muzyki znajdziemy na pęczki. “DJ Hero”, “Guitar Hero”, ostatnio “Hi-Fi Rush”. W 2009 roku powstała jednak produkcja, która nie opiera się na samodzielnym wygrywaniu akordów, ale walce z demonami, goblinami i innymi sługusami piekieł. Witajcie w “Brutal Legend”.
Za powstanie “Brutal Legend” odpowiada niejaki Tim Schafer. To uznany producent gier, który już przed 2009 roku miał na koncie kilka interesujących projektów oraz sukcesów. Dość powiedzieć, że odpowiadał między innymi za “Psychonauts”, “Grim Fandango”, serię “Monkey Island” – wszystkie te tytuły doczekały się kultowego statusu – a także “Full Throttle” bazujące na tych samych płaszczyznach, co nadchodzące “Brutal Legend”.
Za stworzenie nowej gry odpowiadało studio Double Fine podległe pod Electronic Arts. Początkowo produkcja powstawała z myślą o konsolach stacjonarnych, w kolejnych latach doczekała się jednak portu na komputery osobiste.
Pomysł na “Brutal Legend” narodził się już w latach 90., gdy Schafer wymyślił tytuł produkcji. W kolejnych latach inicjatywa nabierała konkrentych kształtów, a twórca robił wszystko, aby w jak najlepszy sposób przelać swój pomysł na kod. Udało się, a “Brutal Legend”, chociaż nie zebrało tak znakomitych recenzji jak wspomniane wcześniej gry, również zapisało się na kartach historii jako produkcja kultowa.
Przyczyną jest między innymi serce okazane przez Schafera. Ale nie tylko.
Idealny bohater
Gracze “Brutal Legend” śledzą poczynania niejakiego Eddiego Riggsa. Bohater szybko trafia do nierzeczywistego świata, w którym rasa ludzka została zniewolona przez demony. Celem jest oczywiście odbicie planety z rąk oprawców w czym pomóc ma drużyna, którą, jak mawiał klasyk, należy zebrać przed wyruszeniem w drogę.
I Tim Schafer faktycznie drużynę zebrał. Postać Riggsa jest wzorowana na Jacku Blacku, który użyczył głosu, ale też fizis głównemu bohaterowi. Wybór twórców “Brutal Legend” nie mógł być przypadkowy. Black był już kilka lat po sukcesie “Szkoły Rocka”, a jednocześnie nie krył się ze swoim zamiłowaniem do muzyki metalowej. Aktor, znany ze sporego dystansu do samego siebie, ale też gigantycznego zaangażowania w rolę, tchnął życie w Riggsa i uwiarygodnił postać długowłosego w oczach graczy.
W immersji pomogło też zatrzęsienie legend rocka oraz heavy-metalu, które pojawiło się w “Brutal Legend”. Odwołania dotyczyły między innymi Ozzy’ego Osbourne’a, Davida Bowiego, Lemmy’ego Kilmistera oraz Roba Halforda. Do tego należy dołożyć jeszcze Timma Curry’ego, który zdubbingował głównego antagonistę.
Wspomniany Osbourne wypadł na tyle świetnie, że fani Black Sabbath musieli zbierać szczęki z podłogi. Wokalista nie tylko sprawdził się pod dubbingowym względem, ale też dało się usłyszeć każde wypowiedziane przezeń słowo, co było prawdziwym ewenementem. Zatarał się nawet charakterystyczny akcent z Birmingham, skąd Osbourne pochodzi. Niech jednak ten fakt fakt was nie zwiedzie – największym fanem Aston Villi w Black Sabbath nie był Ozzy, ale Gezzer Butler. Wybitny basista z pewnością zna na wylot terminarz meczów “The Villans”. Jeśli i wy chcecie dołączyć do tego grona, koniecznie sprawdźcie kod promocyjny Fortuna z bet.pl, gdzie znajdziecie najważniejsze informacje.
Soundtrack nie z tej ziemi
Soundtrack do gier potrafi być oryginalny. Soudntrack do “Brutal Legend” oryginalny nie jest. W dużej mierze stanowi go ponad 100 piosenek wybranych przez Schafera. To oczywiście ciężkie metalowe granie, które idealnie wkomponowuje się w świat przedstawiony. Na liście znalazły się, lepiej się złapcie, “Children of the Grave”, “Battle Hymn/One Shot at Glory”, “Diary of A Madman”, “Dr. Feelgood”, “High Speed Dirt”, “In The Black”, “Mr. Crowley”, “Rock of Ages”, a także “We Are The Road Crew”. A to przecież zaledwie wyimek.
Prostota, nie głupota
O popularność “Brutal Legend” zadbała też jej prostota. Chociaż w niedługim czasie rozwinął się gatunek souls-like, to produkcja Schafera stała po innej stronie barykady. To stosunkowo łatwa strategia w czasie rzeczywistym, w której pokonujemy hordy goblinów i skaczemy po głowach demonom, a nasze bronie ulepsza sam Ozzy Osbourne. Tu nie mogło chodzić o gameplay sensu stricto. I nie chodziło.
“Brutal Legend” broni się przede wszystkim światem przedstawionym, również pod dosłownym względem. Chociaż gra powstała w 2009 roku, to wciąż wygląda świetnie. Zastosowana animacja niezmiennie robi wrażenie, nawet jeśli jakość graficzna nie funkcjonuje nawet w standardzie zbliżonym do HD. To jednak nie tyle ważne, zapaleni gracze są przyciągani interpretacjami postaci wspomnianego już Osbourne’a, Kilmistera lub Halforda. Nikt z nich przecież nie będzie liczył pikseli na twarzach, ale każdy się uśmiechnie, gdy tylko muzycy zawitają na ekran.
Osobną kwestię stanowi omówiony już wcześniej soundtrack. Być może najlepszym podsumowaniem będzie takie więc takie stwierdzenie: w “Brutal Legend” nie gra się po to, aby przeżyć niesamowite doświadczenie growe. W “Brutal Legend” gra się po to, aby posłuchać ciężkiej muzyki, a przy okazji ubić tonę plugawych stworów.